Farrell statkiem w piękny rejs

"Na wodach północy" łączy z tą filmografią temat: próba odkrycia, kim się jest, i wychodzące na wierzch pragnienia, których nie da się bez końca zakłamywać. Koniec końców Haigh oferuje nam
Farell statkiem w piękny rejs
Otwierający "Na wodach północy" cytat z Schopenhauera o udręczonej duszy i diable w każdym z nas nie pozostawia złudzeń: na tym pokładzie wesoło nie będzie. I rzeczywiście, mamy rok 1859, przemysł wielorybniczy właśnie dogorywa, toteż z angielskiego Hull w kierunku Arktyki wypływają tylko ci najbardziej zdesperowani: szukający zysku robotnicy o ciężkich pięściach, chciwcy pozostający na smyczy jeszcze cwańszych krezusów, kryminaliści gardzący cywilizacją oraz wzgardzeni przez nią odszczepieńcy. Do nieobawiającej się ubrudzić rąk i sumień felernej załogi dołączy Patrick Sumner (Jack O’Connell), skompromitowany chirurg wojskowy bez grosza przy duszy. Wielotygodniowa konfrontacja z niejakim Draxem (Colin Farrell), podróżującym tym samym statkiem włochatym harpunnikiem i barbarzyńcą o filozoficznych zapędach, zamieni tę wyprawę w próbę męskości, szkołę przetrwania i fascynujący test wykluczających się światopoglądów – w którym pokonanie przeciwnika oznacza równocześnie przyznanie mu racji.


W ekranizacji powieści Iana McGuire'a z 2016 r. – przepisanej i wyreżyserowanej przez Andrew Haigha – okoliczności przyrody i historyczna epoka w oczywisty sposób przypominają o "Terrorze" na podstawie prozy Dana Simmonsa. A jednak skromniejsza skala, pamiętnikarska offowa narracja głównego bohatera i zbudowany na dwuosobowej konfrontacji temat premierowego miniserialu ze stajni BBC kojarzą mi się raczej z Melville’owskimi i Conradowskimi arcydziełami o skontrastowanych, choć koniec końców pieruńsko niejednoznacznych figurach dobra i zła. Niebaczny na moralność i wiktoriańskie konwenanse Drax (we wspaniałej kreacji fizycznie przerośniętego, za to rozważnie schowanego na drugim planie Farrella) zamienia się w diabła-trickstera; uosabia niejednoznaczną seksualną pierwotność i brutalne instynkty przetrwania. Kulturową słabość i hipokryzję należałoby przypisać chorującemu na klasowy kompleks dżentelmenowi Sumnerowi. I tak, w ciągu pięciu godzinnych odcinków – gdzieś między realistycznym filmem kostiumowym, marynistyczną przygodą, klaustrofobicznym kryminałem z zagadką zamkniętego pokoju i survivalowym thrillerem w rodzaju "Zjawy" – otrzymujemy historię przeglądania się jednego mężczyzny w drugim i dostrzeżenia w nim tłumionej lub wypartej prawdy o sobie.

   

Surowe panoramy archipelagu Svalbard, pustynie polarne i paląca w oczy śnieżna biel ograniczają inne bodźce, w rozłożystych zdjęciach Nicolasa Bolduca ("Wróg") urastając do rangi symbolu. Trafiamy do nieskalanej obecnością człowieka przestrzeni, a w oczach bogobojnych podróżników – do przestrzeni niepoddającej się boskiemu ładowi. Być może jedynym sposobem, żeby w białym piekle przetrwać, jest zerwanie z przeszłością i narodzenie się na nowo. Nawet jeśli złośliwcy wśród widzów wyśmieją pozbawioną ironii samczą filozofię cierpienia jako podstawowego narzędzia samopoznania, sugestywnie przedstawiona codzienność polujących na focze skóry i wielorybi tłuszcz żeglarzy uzasadni tę brutalną optykę. "Na wodach północy", nieraz mrożąc nam krew w żyłach, przywołuje nie tylko rzemiosło i obyczaj wielorybnika, ale i realia, w których kobieta to przeważnie płatna kochanka, pokojówka lub służąca, "grzech sodomii" gorszy niż morderstwo i zgwałcenie kobiety, kolonializm i rasizm rzadko miewają zabarwienie etyczne, a ludobójstwo etniczne jest w dobrym chrześcijańskim tonie. To wszystko przedstawione jest bez afiszowania, jako rzetelne historyczne wypełnienie. W tym sensie miniserial Andrew Haigha wyróżnia się na tle dzisiejszej serialoteki rezygnacją z jakiegokolwiek prezentyzmu. O pozytywności danej postaci nie musi świadczyć spełnianie współczesnych kryteriów politycznej poprawności; raczej hart ducha, etos pracy i przynależność do zbudowanej na przemocy braterskiej wspólnoty.

To wartościowanie tym ciekawsze, że za całość odpowiada autor "Zupełnie innego weekendu" czy "45 lat" – filmów intymnych, czułych, dyskretnych, pewnie zresztą dlatego aż tak poruszających. "Na wodach północy" łączy z tą filmografią temat: próba odkrycia, kim się jest, i wychodzące na wierzch pragnienia, których nie da się bez końca zakłamywać. Koniec końców Haigh oferuje nam przegląd różnych oblicz męskości i kto wie, czy to w dialogu z jego dotychczasowym dorobkiem serial o brutalach z harpunami nie okazuje się najciekawszy.
1 10
Moja ocena serialu:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones